Tuning broni wcale nie musi oznaczać dużych kosztów, ba - można go wręcz zrobić tym co mamy „pod ręką”. I to dosłownie - zarówno typowymi narzędziami, jak i materiałami, które - być może, znajdziemy wśród swoich szpargałów. Jednocześnie ograniczając zakup części do tego co absolutnie niezbędne. Mówiąc krótko: ma być tanio. Od zakupu, przez realizację. Do tego funkcjonalnie. Pomysł na broń? Małe, lekkie, mieszczące się w saszetce „cóś” ;-) Wybór padł na… Diamondback DB9 Gen 4 - czyli czwartej generacji,
Jest to najlżejszy, dostępny na rynku pistolet samopowtarzalny w kalibrze 9x19 mm. Waży tylko 310 g bez magazynka. Praktycznie wszystkie pozostałe oscylują wokół 500 g lub nawet wyżej. Jest co prawda dostępny i mniejszy i lżejszy - Diamondback DB380 - na nabój .380 auto, ale… ma być „dziewiątka”, by nie wchodzić w kolejny kaliber. Cenowo? Też tanio. Jeśli załapiemy się na wyprzedaż, to można powiedzieć, że taniej się nie da. Pierwszy punkt spełniony. Ma być również funkcjonalny. I tu nie spodziewajmy się fabrycznie cudów - lekki pistolet + krótka lufa daje nam większy odrzut, potęgowany jeszcze dość krótkim, przez co nie najlepszym chwytem.
Sumarycznie przeróbki zakończyły się jak na zdjęciu powyżej, ale nie uprzedzajmy faktów i prześledźmy krok po kroku wszystkie rozwiązania. Pierwsze - polepszyć chwyt. Im wyżej i bliżej osi lufy, tym lepiej. W ruch poszedł dremel, tak aby uzyskać jak największe wcięcie pod kabłąkiem z prawej strony (strzelec od razu wiadomo - praworęczny). Miejsca na zdjęcie materiału było sporo.
Wbrew wrażeniu nie naruszyło to zbyt mocno struktury kabłąka, a uzyskano sporo miejsca i chwyt zdecydowanie i wyraźnie przesunął się ku górze. Jest lepiej. Nadal jednak nie ma nad bronią takiej kontroli jakby się chciało. Zdecydowanie za mały chwyt, ale i jego tekstura nie tak agresywna, by dobrze „przyczepić” się do ręki.
Bez dwóch zdań, czas na stippling. Czyli zmianę tekstury na bardziej agresywną w newralgicznych dla chwytu miejscach. Nieocenione narzędzie do stipplingu to… dobra lutownica, w tym wypadku stacja lutownicza z precyzyjną kontrolą temperatury. Na codzień przydaje się przy elektronice, ale… ma być to co pod ręką ;-)
Pierwsze miejsce - to przód lewej strony szkieletu, miejsce pod kciuk dłoni wspierającej. Niby niewiele, ale… naprawdę „robi robotę”. Potwierdzają to osoby, które miały okazję z tej broni strzelać. Kształt stipplilngu dopasowany do nacięć na zamku. Nie zaszkodzi jak będzie też ładnie ;-) Jeśli nie miałeś jeszcze okazji robić stipplingu, przećwicz sobie wcześniej na kawałku plastiku, którego nie będzie żal wyrzucić. Sam proces jest banalnie prosty - po rozgrzaniu lutownicy do właściwiej temperatury, najpierw wypalamy milimetr po milimetrze obrys miejsca które potem całe pokryjemy.
Jeśli jest to prosty odcinek, dla ułatwienia używamy metalowej linijki. Środek już odręcznie, nie koniecznie liniowo-przy odrobinie wprawy możemy tworzyć bardzo ciekawe wzory. Po wykonaniu całości, delikatnie zeszlifujemy zbyt ostre krawędzie, drobnym papierem ściernym, ale to naprawdę leciutko. Całość ma być przecież agresywna. W strukturze oczywiście, nie w charakterze ;-)
Kolejne miejsca stipplingu to w tym wypadku przód rękojeści chwytu wraz z przodem stopki magazynka, oraz podobnie tył chwytu. Sam stippling robiony był w obrębie istniejącego wzoru tekstury, która po tym procesie stała się zdecydowanie bardziej agresywna. Wyraźnie odczuwa się to przy chwycie broni.
A co z bokami chwytu? Może coś innego, choć co najmniej równie agresywnego? Na rynku można dostać okleiny różnych firm, niektóre pokryte gumą, inne krzemem. No ale ma być bez zakupu… Na szczęście od zupełnie innego projektu okładzin, sprzed wielu już lat, pozostała do wykorzystania… okleina używana do deskorolek. Z jednej strony posiada agresywną teksturę - rodzaj papieru ściernego, z drugiej warstwę mocnego kleju.
Jak w każdym przypadku nakładania okleiny, miejsce w którym będziemy ją aplikować, musimy dokładnie oczyścić i odtłuścić. Najlepiej nadaje się do tego benzyna ekstrakcyjna. Po wyschnięciu lekko ogrzewamy miejsce gdzie będziemy naklejać, oraz samą okleinę, do momentu aż będzie elastyczna jak guma. Do ogrzania używaliśmy nagrzewnicy, ale wystarczy i suszarka do włosów. Zostawiam tak naklejoną okładzinę, najlepiej na min. 2 dni. Mamy wtedy gwarancję, że aplikacja będzie trzymać bardzo mocno.
Kolejna próba na strzelnicy i… postęp kolosalny, chwyt super, ale… No właśnie, do pełni szczęścia brakuje ciut, ciut miejsca pod małym palcem. Rozwiązania są dwa - albo kupimy w USA większe stopki, albo sami je przedłużymy. I znów - ma być tanio i z tego co pod ręką. Wbrew pozorom, okazało się to największym problemem… Zrobić przedłużenie, które byłoby trwałe, ergonomiczne, estetyczne i… najlepiej jeszcze demontowalne.
Jak to czasem w życiu bywa, rozwiązanie przyszło zupełnie przypadkiem… Po powrocie ze strzelnicy, przesypałem łuski z pudełka do myjki, gdzie miały czekać na swoją kolej i… jedna spadła na podłogę. .45 ACP. Olśnienie! Idealna baza! Od razu w głowie pojawił się pomysł jak ją wykorzystać do zbudowania na niej przedłużki i jak ją trwale i zgrabnie zamontować. Razy trzy - czyli na każdym z posiadanych magazynków.
A do stworzenia przedłużek potrzebne były: rzeczona łuska .45 ACP ;-) kawałek koszulki termokurczliwej, zaślepka rurki fi12 mm (zostały z robionych kiedyś ładownic do speedloaderów od rewolweru), kilka gumowych oringów, śrubka i samoblokująca się nakrętka.
Zestaw narzędzi też był pod ręką. Najpierw rozwiercenie kanalika spłonki do średnicy śruby, potem przymierzenie jej do stopki magazynka i zrobienie otworu tej samej średnicy. Następnie lekkie rozwiercenie go od wewnątrz stopki, tak aby uzyskać wgłębienie, w które schowa się główka śruby. Elegancko i demontwalnie ;-) Łuska pokryta koszulką termokurczliwą, po zgrzaniu warstwa jak po malowaniu proszkowym :-) Solidne przykręcenie, a potem 7 oringów i zaczopowanie zaślepką, która wzmocniła konstrukcję od środka a jednocześnie ładnie całość zakończyła.
Et voila - jak powiedzieliby Francuzi - oto jest! Długość idealna. Oringi gumowe dają odpowiednią przyczepność dla palca, całość wykończona tak, jakby przedłużenie było fabryczne. Dodatkowy bonus, to łatwiejsze i szybsze wyjmowanie magazynka z ładownicy poprzecznej przy pasie.
Pozostało już tylko jedno - kolejny test na strzelnicy. I… jest REWELACYJNIE! Mały, lekki pistolet, po poprawieniu chwytu trzyma się rewelacyjnie. Można zbudować wygodny i mocny chwyt, a kontrola poprawiła się o trzy nieba co najmniej ;-) Można w końcu skorygować ustawienia przyrządów celowniczych i minimalnie przesunąć szczerbinę. I będzie wszystko!
Otóż… nie. Szczerbinkę dało się odkręcić i przesunąć, nad wyraz lekko. Aż za… I nie dało się jej już ponownie zablokować. Aluminiowe przyrządy wyglądają fajnie i łatwo je było zgrać, ale gwint na szczerbinie pod blokującą śrubę miał góra 1 mm głębokości. Słowo klucz - miał. Ponowne dokręcenie zerwało go. Cóż - potrzebne są nowe przyrządy… Ale - ponieważ to zakup niezbędny, nadal mieścimy się w wyznaczonych granicach. O ile znajdziemy coś taniego.
Na szczęście DB9 korzysta ze standardowych przyrządów Glocka. W każdym razie takie informacje można znaleźć w necie. A do Glocka dodatków jest więcej niż piasku na plaży. Szybko udaje się znaleźć jakąś tanią markę - zapewne chińskie „no name’y” - za to całkiem ładnie wykonane, ze światłowodami schowanymi w obudowie. Gwarantuje to ich ochronę. Zamówione, kupione, są… ciut za duże ;-) Ale tylko szczerbina - wystaje poza obrys zamka.
Zatem… ponownie narzędzia w ruch. Odrobina zabawy szlifierką, ostrożnie, po mału, aby nie zdjąć zbyt wiele, a przy okazji zachować symetryczny kształt. Po zdjęciu warstwy ukazało się „nagie” aluminium ;-) czyli dochodzi do tego jeszcze malowanie. Cieniutka warstwa…wyschnięcie i tak 5x. Dla pewności.
Potem dwie doby schnięcia. Też dla pewności. Montaż - dokręcenie… trzyma! Z muszką zero problemów, oczywiście potrzebny klucz do muszki do Glocka, ale - „narzędzi ci u nas dostatek”. Nie był to problem. Całość skręcona (solidnie) i ustawiona zgodnie z poprzednimi ustawieniami fabrycznej szczerbiny.
Kolejna wizyta na strzelnicy i… w końcu wszystko gra! Strzela bardzo fajnie i w końcu (prawie) przyjemnie ;) Na typowo obronnym dystansie 10-15 m całkiem celnie. To miły bonus i potwierdzenie sensu wszystkich zmian. Tani zakup, trochę (a nawet więcej niż trochę) własnej pracy, prawie wszystko było - zgodnie z założeniami- pod ręką. A jedyny zakup, nie planowany początkowo, wynikał jedynie z „awarii” przyrządów celowniczych.
Broń idealnie spełnia zadanie, do jakiej została zakupiona. Mała, lekka, mieści się w saszetce, przy czym przy swojej grubości 2 cm (w najszerszym miejscu, czyli przy zrzucie zamka) jest cieńsza od portfela z dokumentami i kartami. Cały dzień wyprawy na strzelnicę, a broni noszonej prawie nie czuć.
Warto wyrobić sobie nawyk, szczególnie z bronią którą chcemy nosić, aby przy każdej wizycie na strzelnicy, poćwiczyć dobywanie broni jak i strzelanie z niej, na kilku dystansach, przy chwycie oburącz jak i każdą z dłoni pojedynczo. Nawet jak trening planujemy zupełnie innymi jednostkami. W końcu: trening czyni mistrza…